sobota, 12 marca 2011

Omlet z Romeo i Julia.

To byl jeden z tych dni, kiedy warzenie ustepuje rzeczom wazniejszym. Poranne zmaganie z zakupami
i wypelniona lodowka nie ispiruja, a wysiew miliona nasion - bo to juz polowa marca i w koncu jest chwila czasu- nie pozwalaja na wykwintne dania. A wieczorem teatr i to ten orginalny szekspirowski w Strattford Upon Avon, gdzie wybitny Brytyjczyk sie narodzil. Romeo i Julia jakiej jeszcze nie widzialam z efektami specjalnymi prawie jak w Armagedonie. I sala wielopietrowa z miejscami siedzacymi i stojacymi dookola sceny. Dlugo wyczekiwane kulturalne uniesienia, ktore trwaly caly trzy i pol godziny...

  
Zdjecia niestety tylko z telefonu. I tak czulam sie jakos nie tak robiac zdjecia jak japonski turysta, ale nowe skrzydlo teatru w stylu Art Deco warte bylo kilku chwil zazenowania.

I w tym calodnowym pospiechu starczylo mi czasu tylko na omleta, mojego niezawodnego przyjaciela, z feta, slona jak pot w srodziemnomorskim sloncu.
















To jeden z tych omletow, ktore dopiekamy w piekarniku posypawszy uprzednio chojnie ostra papryka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz